Opowiadanie cz.3

Hej!
Jak obiecałam dzisiaj wstawiam dalszą część opowiadania! Miłego czytania :D

-I co z nią? - zapytała nerwowo Gabi.
-Nie wygląda to najlepiej. Ostry korzeń wbił się w brzuch klaczy. - odparł lekarz ze współczuciem.
Gabi ukryła twarz w dłoniach, a z jej piersi wydarł się ostry szloch. Kara przytuliła mocno przyjaciółkę. Wypadek bardzo wstrząsnął dziewczyną. Bardzo cierpiała. Nie chodziło jej już o zawody, lecz o zdrowie ukochanej klaczy Fenicji. Lekarz powoli ruszył korytarzem oddalając się od przyjaciółek.
-Gabi spokojnie! Fenicja wyzdrowieje. Przecież lekarz nic nie mówił o tym, że umrze. - Kara próbowała pocieszyć zrozpaczoną.
-Kara to wszystko moja wina! Gdybym lepiej jej pilnowała... - odparła uwalniając się z objęć przyjaciółki.
-Przestań! Użalaniem się nad sobą nic nie wskurasz.
Kara spojrzała na Gabi. Dziewczyna wyglądała jak ostatnie nieszczęście. Miała podkrążone oczy spuchnięte od płaczu. Włosy miała rozczochrane, a cała była blada jak ściana.
-Najlepiej będzie jeśli odpoczniesz. Teraz już nic nie możemy zrobić. Lekarze się nią zajmą. - zaproponowała Kara.
Dziewczyna nie odpowiedziała. Stała w milczeniu wpatrując się w jakiś punkt na horyzoncie.
-Idziemy! - Kara chwyciła przyjaciółkę za rękę ciągnąc ją w kierunku wyjścia. Burza powoli ustępowała. Pioruny i grzmoty ustały.
Jedynie drobny deszcz kapał na ziemię. Na parkingu czekała matka Gabi. Na widok nastolatek podbiegła zatroskana.
-Kochana tak mi przykro! - przytuliła córkę. Gabi z kamienną miną przyjęła uścisk po czym twardym głosem zapytała:
-Jedziemy do domu?
-Oczywiście. Kara podwieźć cię? - kobieta zwróciła się do dziewczyny.
-Nie trzeba. Wydłużyłabym wam tylko drogę. Pojadę autobusem. Zadzwonię wieczorem Gabi! - odparła ściskając przyjaciółkę za rękę. Odeszła powoli w kierunku przystanku autobusowego pogrążona w swoich myślach. Bardzo martwiła się o Fenicję. Bała się, że klacz po wypadku już nigdy nie dojdzie do siebie albo nawet stanie się coś gorszego. Odepchnęła szybko od siebie te myśli.
Musiała coś wymyślić aby tylko pomóc klaczy i przyjaciółce.
Zza zakrętu wyłonił się czerwony autobus. Kara wsiadła do niego mozolnie ze zwieszoną głową. Zajęła miejsce z tyłu pojazdu i oparła głowę o szybę. Zamknęła oczy na chwilę pogrążając się we śnie. Śniła jej się kara klacz, która gnała dumnie po padoku unosząc wysoko łeb. Jej piękna grzywa powiewała na wietrze, a kopyta jakby się unosiły. Jednak nagle z ziemi wyrosły ogromne drzewa, a z nieba lały się strugi deszczu. Klacz stanęła jak wryta rozglądając się nerwowo. Nagle niebo przeszył
przerażający piorun. Koń stanął dęba.
Ze snu zbudziła ją kobieta siedząca obok.
-Hej wszystko w porządku? Strasznie krzyczałaś. - zapytała zatroskana.
-Eee... tak. To tylko zły sen. - odparła zdezorientowana Kara.
Na szczęście autobus akurat podjeżdżał na miejsce wysiadki dziewczyny, więc Kara uniknęła pytań ze strony innych zmartwionych ludzi. Pognała czym prędzej do domu. Biegła przez pobocze nie zwracając uwagi na ogromne kałuże. W oddali zamajaczył budynek stajni. Krople deszczu znowu zaczęły kapać na jej kurtkę. Zanim ulewa rozpoczęła się na dobre dziewczyna siedziała już w domu
opowiadając szczegółową wersję zdarzeń rodzinie.
-To potworne! Biedna Gabi. - zmartwił się dziadek.
-No właśnie! Nie wiem co mam zrobić. Ona obwinia siebie za ten wypadek. - odparła załamana Kara.
-W każdym razie. - przerwała Tara. - Pewnie jesteś wycieńczona. Teraz już nic nie wymyślisz. Idź się położyć. Kara niechętnie wstała od stołu i poczłapała do swojego pokoju. Był już późny wieczór. Dziewczyna rzuciła się na łóżko pogrążając się w niespokojnym śnie.
Nastolatka obudziła się cała spocona i drżąca. Okropny koszmar, który nawiedził ją podczas snu w autobusie znów powrócił ze zdwojoną siłą. Kara spojrzała na budzik. Piąta trzydzieści. Wstała z łóżka, włożyła zniszczony sweter, związała długie włosy i ruszyła do stajni. Konie jeszcze smacznie spały jednak zbudziły się na odgłos kroków dziewczyny. Rozległo się ciche rżenie na przywitanie. Kara uśmiechnęła się.
-Dzień dobry śpiochy! Pora na śniadanie.
Dziewczyna wzięła się za karmienie pupili. Wypełniła siatki świeżym sianem w każdym boksie po czym wypełniła poidła wodą. Nim skończyła usłyszała warkot samochodu. Do stajni wszedł Treg.
-Treg! - krzyknęła Kara.
-Hej! Co jest? Źle spałaś? - zapytał zatroskany widząc jej podkrążone oczy.
-Tak. Nie wiem co robić Treg. Ja już naprawdę nie wiem. - odparła wzdychając ciężko.
-Co jest? No już, opowiadaj.
Kara ze szczegółami opowiedziała co wydarzyło się zeszłego dnia. Treg słuchał uważnie.
-Straszna historia! Bardzo żal mi tej klaczy i Gabi. - odparł wyraźnie zmartwiony gdy Kara zakończyła relację.
-Stan klaczy jest poważny. Obawiam się najgorszego...
Kara usiadła na belce siana podpierając głowę rękoma. Chłopak usiadł obok niej.
-Trzeba myśleć pozytywnie. A może klacz dojdzie do siebie i będzie jak dawniej? - pocieszał ją.
-Naprawdę w to wierzysz?
-Tak. - odparł stanowczo.
Zaległa cisza. Kara pogrążyła się we własnych myślach, Treg w swoich. Nagle dziewczyna zerwała się na równe nogi.
-Miałam zadzwonić do Gabi! Kompletnie zapomniałam! To wszystko przez to zmęczenie. Posprzątam jeszcze tylko boksy i wybiorę się do niej.
-Zostaw. Ja posprzątam boksy. - zaoferował Treg.
-Nie. Nie zgadzam się. Ty i tak za dużo pracujesz. - odparła Kara zabierając się do roboty. Jednak chłopak chwycił ją mocno za rękę nie pozwalając zrobić jej ani kroku.
-Jedź do niej. Ona cię potrzebuje. - powiedział prawie szeptem.
Kara stała w bezruchu. Trochę się wahała jednak w końcu zdecydowała odwiedzić przyjaciółkę.
-Dziękuję Treg. Nawet nie wiesz jak mi pomagasz. - odparła i pognała do domu.


Podoba wam się? :)

3 komentarze: